Zastanawiałem się nad tym przez cały występ Holendra w Poznaniu. To była piękna podróż przez wiele muzycznych odsłon. Podróż, którą ukształtowała też specyfika Tamy. Miejsca, w którym jest dużo  przestrzeni, ministerialno-teatralnej nutki mistycyzmu, wolnego ducha, powietrza z festiwalowej hali. To była też podróż przez wiele lat twórczości Jorisa i przez wiele lat muzyki elektronicznej.

Uświadomiłem sobie, że przecież remiks Dark Flower ma już ponad dziesięć lat. Czas mija, a to ciągle przyprawia wielu o ciarki. Tyle lat minęło od czasu kiedy Joris siedział przed komputerem z dzisiejszego muzeum komputeryzacji. Takie zdjęcie wstawił właśnie dzisiaj Mixmag na swoim Instagramie. Skąd oni to wytrzasnęli?

 

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Mixmag (@mixmag)

Duży wpływ na nasze uwielbienie ma też jego osobowość. Każdy, kto choć przez chwilę miał okazję rozmawiać z Holendrem potwierdzał, że to gwiazda zupełnie innego rodzaju. Jeden z chyba najbardziej uśmiechniętych djów z elektronicznego TOPu, który często patrzy na tłum, często zachęca go do braw. Uśmiechnięty DJ nie jest wyznacznikiem dobrego grania, ale nikt idąc akurat na Jorisa, nie spodziewa się zapatrzonego w laptopa gościa… Ōkami, który grał w Tamie po Jorisie  napisał na Facebooku:

„Najbardziej luzacki koleś jakiego widziałem!”

Raz miałem przyjemność gościć na Awakenings Festival, gdzie Joris Voorn grał zarówno w sobotę jak i w niedzielę i otwarcie mówiło się o „jego scenie”. Stanąłem wtedy tuż za jego plecami i miałem plan w ciągu 15 sekund zrobić dwa, trzy zdjęcia „zza pleców” i zniknąć. Joris sam się odwrócił i mimo, że był w środku seta… na te 15 sekund zastygnął przed aparatem Kluboterapii. Jak mam nie potwierdzić wersji, że to luzak? Takich luzaków się kocha. Kocha się też gwiazdy co chcą szampana na scenie, ale z gwiazdami, które pozują od tak sobie i za chwilę z uśmiechem wracają do roboty, kocha się jednak bardziej.

Joris jeszcze ma to do siebie, że idąc na jego seta zawsze mamy gwarancję jakości. Potrafi się dostosować do festiwalu, do klubu, do hali i do grania po Dubfire na Undercity w Warszawie. Nie spodziewaliśmy się wtedy, że może zagrać Ringo. To było niemożliwe biorąc pod uwagę, że dwadzieścia minut wcześniej Dubfire wziął nas na mroczną stronę, a Joris musiał zacząć grać po nim równie mocno. Jednak Ringo tamtej nocy zabrzmiało. Joris to jeden z najbardziej dynamicznych profesorów djki.

Ringo zabrzmiało także w Tamie. Na „do widzenia”. No nie wyobrażaliśmy sobie innego zakończenia. Jak fani Jorisa wiedzą, tak ma na imię jego syn. Voorn dzieli się z fanami fotkami z rodzinnego albumu i to jest kolejna odsłona jego osobowości, której trudno nie kochać.

Takie momenty to wspomnienia. Dziwna metafizyka, która siedzi w powietrzu.  Czasami się boję, że Joris grając na końcu „Ringo” wpadnie z pułapkę gwiazd, które zdefiniowały się w ten sposób. Nie trzeba ich wymieniać. Z drugiej strony wiem i czuję, że za pięć lat będziemy podnosić ręce do czegoś jeszcze innego, czegoś jeszcze nowszego, czegoś jeszcze bardziej osobistego. Z jednej strony boje się, że Joris wrzuca za dużo videosetów do sieci, bo jeżeli chodzi o jego obecność w internecie, to wręcz bryluje. Z drugiej strony wiem, że nigdy się nie znudzi i zawsze chętnie pójdę go posłuchać, gdy będzie grał w okolicy. To są jednak tylko obawy z muzycznej „miłości”.

Czy mogliśmy wykrzesać od Jorisa w Tamie jeszcze 15 minut? Pewnie mogliśmy. Każdy jednak założył, że Ringo kończy temat i że żadne „one more tune” nie pomoże. Obserwowałem więc z minimalnym żalem gwałtowny exodus publiki… Jakby świętowanie jego obecności kończyło się z ostatnim dźwiękiem. Z żalem obserwował też exodus mój kumpel, chyba największy fan Jorisa, słuchający każdej odsłony Spectrum. Wspominał 2009 (?) rok i granie do rana w SQ, tak przecież niedaleko.

Mówię mu: czasy się zmieniają, standardy się zmieniają, a Joris ciągle tak samo dobry. Nie można być chciwym. Ponad trzy godziny podróży przez jego najlepsze remiksy i całą masę pozytywnych dźwięków to najlepsze co mogło nam się przydarzyć tej paskudnej zimy.

Pytam się tego kumpla za co uwielbia Jorisa. „Kiedy myślisz sobie, że już wszystko o housie i techno wiesz” – mówi – „to tymczasem ni z tego ni owego Joris wrzuca uk-garage’owy track w środku seta i to wszystko jakimś cudem idealnie pasuje. Albo z głebin Detroit do progressive w cztery minuty.”

Tak na koniec stwierdzimy, że sama Tama pewnie wkroczyła na listę miejscówek, do których warto odbywać pielgrzymki.  „Z buta wjechała”.