To jubileusz o jakim na pewno marzy wielu organizatorów muzycznych wydarzeń. Nie jest łatwym zadaniem utrzymać się na rynku od 1994 roku. To właśnie wtedy odbyła się pierwsza edycja jednego z najpopularniejszych festiwali na świecie – Sónar. Festiwalu, który połowie czerwca świętował swoje trzydzieste urodziny.

Na przestrzeni tych wszystkich lat zmieniła się muzyka, zmieniły trendy, zmienił się również sam festiwal , ale będąc po raz ósmy uczestnikiem wydarzenia mogę śmiało napisać, że nie zmieniła się rewelacyjna atmosfera Sónar, którą tworzą ludzie z całego świata i w różnym wieku. Tak jak w latach poprzednich można było spotkać ludzi z wielu zakątków globu. Były rodziny z dziećmi, mniejsze i większe grupy znajomych czy nawet osoby przybyłe samotnie.

Tradycją jest, że festiwal jest podzielony na dwie części: dzienną oraz nocną. Aby wziąć udział we dwóch trzeba przedostać się z jednego miejsca Barcelony do drugiego końca miasta. Wydaje się to trochę skomplikowane, ale organizatorzy zadbali o transport. Podróż zajmuje niecałe dwadzieścia minut. Trzeba przyznać, że wszystko odbywa się dość sprawnie.

Festiwal rozpoczął się w czwartek tylko częścią dzienną. Była to idealna rozgrzewka przed kolejnymi dwoma dniami. Nie było dla mnie zdziwieniem gdy już o godzinie 16:00 zastałem na miejscu tłumy. Sónar ma to do siebie, że nawet jak nie znasz występujących artystów, to i tak ktoś Ciebie muzycznie zaskoczy, a jak nie, to zostaje Sónar +D, który ma w swojej ofercie możliwość wzięcia udziału w warsztatach. W tym roku można było przetestować m.in. synthesizer promowany przez Richie Hawtina, zapoznać się z wieloma nowościami technologicznymi czy producenckimi.

Pisanie o Sónar od strony organizacyjnej nie ma najmniejszego sensu, bo tak naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Na pewno zaskoczeniem dla kogoś, kto był w latach poprzednich, było… odwrócenie sceny głównej. O taka zmiana. A reszta? Nagłośnienie? Oświetlenie? Kolejki? Bez zarzutu. I to chyba by było na tyle w tym temacie. A od strony muzycznej? Niżej opisuje kilka widzianych występów.

Charlotte Adigéry & Bolis Pupul. Niewątpliwie zaskoczenie i chyba najlepszy występ podczas części dziennej. Belgijski duet jest mieszanką popu, electro czy house. Przesłuchując „sonarowe” playlisty natchnąłem się ich twórczość, która wydawać by się mogło nadaje się do do małych klubów. Jednak to co zobaczyłem na miejscu przerosło moje oczekiwania. Energia płynąca ze sceny i od publiczności jest chyba nie do opisania. Takiego szaleństwa dawno nie widziałem. Duet wykonał m.in. „Making Sense Stop”, „Blenda”, „Mentra” czy „HaHa” – numery, które zdecydowanie brzmią lepiej na żywo. Jak najbardziej polecam.

Black Coffee. Tradycyjne na wielu scenach można było posłuchać wielu DJ-ów. Jednym wyczekiwanych był wspomniany artysta, który zamykał scenę główną pierwszego dnia. I ten kto jest fanem jego twórczości na pewno się nie zawiódł. Był house z dużą ilością afrykańskich wstawek oraz premierowo zagrany remiks „The Rapture pt.III” nagrany we współpracy z Keinemusik. I tutaj muszę napisać coś, co napisałem do redakcyjnego kolegi Michała: „ale ten numer brzmi na żywo, na dobrym nagłośnieniu i imprezie plenerowej!” Kapitalny set w którym można było usłyszeć m.in. podstawowe wersje „I Will Survive” czy „Music Sounds Better With You”.

The Blessed Madonna. Przy przemieszczaniu się między scenami nie można było nie zatrzymać się na chwilę przy SonarVillage, gdzie artystka zaprezentowała swój autorski cykl „We Still Believe”. Niestety pomimo chyba dobrych chęci, coś po prostu nie wyszło. Na scenę producentka zaprosiła ogromną ilość tancerzy, którzy mieli urozmaicić jej show, ale wyglądało to trochę na siłę, bez pomysłu i niestety bardzo sztucznie. Tak jakby nikt nie panował nad tym, co tam się dzieje. A szkoda, bo Marea potrafi dobrze grać.

2manydjs invite Peach & Tiga. Obserwując tak z boku artystów można było stwierdzić, że chyba sami byli zdziwieni tym, jak przyjęła ich publiczność. Do zagrania wspólnego seta 2manydjs zaprosili pochodzącą z UK – DJ Peach oraz Tigę, który tego samego dnia grał podczas Sónar by night. Był to z jeden z tych występów, które często się nie zdarzają. Zdecydowanie jeden z lepszych i ciekawszych setów.

Héctor Oaks. To był jeden z tych występów, których byłem bardzo ciekawy. Podczas festiwalu artysta zaprezentował „Fuego Universal” czyli swoje najnowsze live show. Pochodzący z Madrytu producent tym razem nie tylko grał ale również śpiewał, co niestety nie wychodziło mu najlepiej. Jednak z połączeniem muzyki i wizualizacji można było przymknąć oko na wokalne braki.

Max Cooper. Skoro mowa o live show, to wartym zobaczenia i posłuchania był występ właśnie Maxa. Artysta kolejny raz powrócił na Sónar. Tak jak w latach poprzednich pokazał się z jak najlepszej strony. Wizualizacje idealnie zgrały się z muzyką. Całość oglądało się jak dobrze zmontowany film.

Deena Abdelwahed. Oby więcej takich artystek na festiwalach muzycznych. Pochodząca z Tunezji djka wystąpiła podczas Sónar po raz trzeci. I tak jak w latach poprzednich tak i tym razem dała świetny występ dzięki któremu kolejny raz mogliśmy posłuchać mieszankę naprawdę dobrej muzyki, na którą nie można tak łatwo natrafić.

Aphex Twin. Zdecydowany faworyt większości przybyłych na festiwal. Legenda. Z niewiadomych względów występ artysty został zaplanowany podczas części nocnej, dość wcześnie bo o 22:10. W tym samym czasie trwała jeszcze odsłona dzienna. Wielu zastanawiało się czy uda się o tak wczesnej godzinie wypełnić ludźmi ogromną halę. Przybyłem punktualnie, by to sprawdzić. Takich tłumów w życiu nie widziałem na Sónar. Hala była wypełniona po brzegi. Umówmy się: muzyka Aphexa nie jest dla wszystkich. To jest muzyka dla koneserów. Ja po prostu nie wiedziałem, że jest ich aż tylu. Występ warty zobaczenia czy posłuchania. Tylko polecałbym okulary słoneczne, bo po ilości laserów do dziś mam mroczki przed oczami.

Fever Ray. Artystka jest w trasie koncertowej promującej ostatni album. Nie jest łatwo dostać bilet na jej koncert. Dlatego idealną okazją było wybrać się na Sónar. Tak jak się spodziewałem, koncert okazał się sukcesem. Można było usłyszeć nie tylko najnowsze numery. Teatralne widowisko zrobiło niesamowite wrażenie. Do tego należy dodać charakterystyczny wokal, którym Fever Ray po prostu czarowała. Najlepszy koncert zakończonej edycji.

Bicep. Kto nie zna ich twórczości? Nie zdziwił mnie fakt, że zostali zaproszeni na festiwal. Bez względu gdzie grają, to wszyscy śpiewają podczas ich show, które obfituje w wiele znakomitych wizualizacji czy rozszerzonych wersji ich numerów. Tym razem nie było inaczej. Otrzymaliśmy „Glue” , „Atlas”, „Apricots”, „Water” czy wiele innych numerów z ich wydanych dwóch albumów. I pomimo tego, że wszyscy znamy je na pamięć, to fajnie jest je posłuchać na dobrym nagłośnieniu w towarzystwie kilkunastu tysięcy ludzi, którzy przyszli dobrze spędzić czas. I tak właśnie było.

Na sam koniec warto wspomnieć kilka słów o Peggy Gou. Patrząc na jej social media można pomyśleć, że bardziej skupia się na „lansowaniu” niż na muzyce. Oczywiście nie ma nic w tym złego. Niech każdy sobie dodaje, co tam chce. Ale uwierzcie mi na słowo. Peggy naprawdę dobrze gra. Nie dość, że ma świetny kontakt z publicznością, to jeszcze znakomitą selekcje zaskakujących (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) numerów. To był bardzo dobry set.

Zresztą dobrych setów nie brakowało. Był kapitalny Richie Hawtin, Âme grający wspólnie z Marcelem Dettmanem, była Amelie Lens, Honey Dijon czy uwielbiany Solomun. Niestety usłyszeć ich wszystkich nie dałem rady ze względu na czas ich grania. No ale to problem znany na całym festiwalowym świecie. Jednak wybierając się na Sónar Festival bez względu na to którą scenę wybierzecie, to żałować straconego czasu nie będziecie. Byle tylko sił starczyło. Zdecydowanie do zobaczenia za rok!