Od wielu lat Sónar Festival jest obowiązkowym, wakacyjnym kierunkiem na mapie ludzi z całego świata. Tak jak w latach poprzednich tak i w tym roku do Barcelony przybyło kilkanaście tysięcy miłośników muzyki. W tym także ekipa Kluboterapii.
Dwudziesta szósta edycja była nie lada wyzwaniem dla organizatorów. Tegoroczna odbyła się w połowie lipca, a nie jak dotychczas w czerwcu. Co na pewno dało odczuć się rezerwując nocleg czy bilet lotniczy. Ceny niestety były o wiele wyższe.
To co pozostało bez zmian, to lokalizacja, atmosfera, pogoda i dobra muzyka, której pomimo słabego line-upu nie brakowało. W kuluarach dyskutowano o tym, że praktycznie wszystkie tegoroczne festiwale mają z line-upem problem. I faktycznie, także na Sónar nie było jakiegoś wielkiego „wow”. Nie było artysty, który jest właśnie na topie czy takiego, który wydał znakomity album. Wśród wielu można było usłyszeć po prostu takich, którzy są znani, lubiani i fajnie ich posłuchać.
Tak jak w latach poprzednich Sónar Festival był podzielony na dwie części: Sónar by Day oraz Sónar by Night. Pierwsza (dzienna) trwała od czwartku do soboty. Codziennie podczas dwunastu godzin na ogromnym terenie (który mieścił halę w środku), można było posłuchać występów na żywo, skorzystać z warsztatów muzycznych, konferencji z artystami czy przetestować najnowsze technologie, które nie są jeszcze dostępne na rynku. Atrakcji (tych pozamuzycznych) nie brakowało.
Druga część (nocna) odbyła się w piątek oraz w sobotę w oddalonej o 20 minut jazdy innej części miasta. Trzeba przyznać, że zaskakujące. Na wszystkich, którzy chcieli się dostać z Sónar by Day na Sónar by Night czekały podstawione autobusy, które sprawnie przewoziły uczestników. W nowym miejscu bawiliśmy się do 7 nad ranem.
LOTIC. Pierwszy artysta na mojej liście. Artysta, który nigdy do mnie nie przemawiał. Widziałem set z Boiler Room, słuchałem produkcji wcześniej, ale to nie moja muzyczna bajka. Jednak zachęcony opiniami na miejscu zdecydowałem się posłuchać specjalnie przygotowanego performance’u. Muszę przyznać, że Lotic pozytywnie mnie zaskoczył. Świetna oprawa graficzna, bajkowa atmosfera połączona z wokalem stworzyła show jakiego się nie spodziewałem.
ARCA. Najbardziej wyczekiwany koncert. I jak się okazało, nie tylko przeze mnie. Wypełniona po brzegi hala i kolejki do wejścia, tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że będzie dobrze. I wcale się nie myliłem. Pochodzący z Wenezueli producent dał najlepszy koncert podczas całego festiwalu. Intymna atmosfera, znakomity operowy śpiew Alejandro, dziwne, nieprzewidywalne brzmienia oraz zachowanie artysty złożyły się na występ przypominający spektakl teatralny, który oglądało się z zapartym tchem. Arca na żywo jest zdecydowanie lepszy niż na albumach.
LEON VYNHALL, DAPHNI, ROSS FROM FRIENDS. Cała trójka zagrała osobno pierwszego dnia festiwalu. Łączyła ich jednak mieszcząca się na zewnątrz scena SónarVillage, która codziennie pękała w szwach. Mieszanka house, disco, tech-house idealnie nadawała się do delektowania się trunkami w prawie trzydziestostopniowym upale. Przez kilka godzin można, a nawet trzeba było leżeć, tańczyć na trawie i kompletnie zapomnieć o wszystkim. Tutaj magia Sónar była najbardziej widoczna…
ACID ARAB LIVE. Kolejne zaskoczenie i jeden z lepszych występów. Trio zagrało podczas nocnej odsłony festiwalu i trzeba przyznać, że była to dobra decyzja. Szczerze pisząc, to nie wiedziałem, że mają tylu fanów. Cały koncert był wypełniony świetną oprawą wizualną i wieloma numerami, które ani na chwilę nie pozwalały się zatrzymać. Występ nie miał ani jednego słabego momentu. Perfekcyjnie przygotowane show, które bym raz jeszcze chciał zobaczyć.
UNDERWORLD. To oni byli headlinerem całego Sónar i to na nich była skupiona cała uwaga. Duet od wielu lat daje niezapomniane show. Podczas ich koncertu była energia, emocje, krzyki i podeptane stopy. Czyli wszystko to, czego oczekują zagorzali fani. Ich koncert był dość krótki, ale treściwy. Nikogo nie zaskoczę faktem, że chłopaki zagrali „Cowgirl”, „Kittnes” czy na zakończenie „Born Slippy.NUXX”.
DJ KOZE. Nie wiem co by musiało się wydarzyć, bym miał przegapić występ jednego z moich ulubionych artystów jakim jest DJ Koze. Producent zamykał piątkowy Sonar by Night. Zaczął swój set o 5:30 rano. Przez półtorej godziny wprowadził kilka tysięcy ludzi w euforię jakiej nie widziałem na Sónar 2019. Podczas grania numeru Stardust – „Music Sounds Better With You” oraz „Pick Up” nie wiedziałem czy wyjdę z tłumu żywy.
DIXON. Sporym zaskoczeniem było dla mnie wyznaczenie Dixona na zamykającego ostatni dzień ogromną scenę jaką była SonarPub. Ulokowana na świeżym powietrzu nie bardzo pasowała mi do melodyjnych utworów artysty i to w dodatku o 4:30 nad ranem. Wiedząc też, że tego samego dnia grał na trzech różnych scenach podczas OFFSonar nie spodziewałem się niczego specjalnego. Jednak po 15 minutach grania zmieniłem zdanie i zostałem do samego końca… 7:03. Słychać było, że Dixon na Sónar, to jeszcze lepszy Dixon. Zaskoczeniem dla mnie również cała oprawa wizualna, której wcześniej nie widziałem podczas jego setów. Idealnie zgrała się z granymi przez niego utworami Tunnelvisions – „Rain Dance”, Marie Davidson – „Work It (Soulwax Remix)” czy Westbam – „You Need A Drugs”.
Sónar Festival ma tak bogatą ofertę programową, że każdy znajdzie coś dla siebie, nawet jeżeli nie zna wielu artystów. Jest to festiwal, na który na pewno trzeba się wybrać. Podczas kilku dni jest szansa na poznanie wielu ludzi z różnych zakątków świata, możliwość odkrycia artystów, którzy nie są częstymi bywalcami portali muzycznych, a nagrywają świetne produkcje. Sónar Festival jest obowiązkową pozycją dla każdego, kto jest ciekawy muzycznego świata. Był to mój piąty i wiem, że nie ostatni raz.