Dużo czasu zajęło mi, by zebrać myśli. Dużo czasu zajęło mi, by wyjść z tego przyjemnego stanu, stanu muzycznego ukontentowania. I wreszcie, dużo czasu zajęło mi, bym mógł podzielić się z Wami moją radością, którą dostarczył mi UPPER FESTIVAL podczas swojej drugiej edycji.

„Upper Festival to wielopoziomowe, eksperymentalne wydarzenie muzyczne, podczas którego każdy może czuć się bezpiecznie i zapomnieć o wszelkich stylistycznych granicach.”

Tym jednym promo zdaniem organizatorzy idealnie i proroczo skondensowali to, co wydarzyło się w miniony weekend w katowickim klubie P23.

Nie chciałbym zaburzyć sensu tej sentencji, a co za tym idzie idei całego festiwalu, dlatego w tej relacji skupię się na delikatnym rozszerzeniu tej definicji i w głównej mierze opisie tego, co było mi dane zobaczyć i usłyszeć.

Nim powiem o samej muzycznej uczcie, warto przedstawić miejsce, gdzie owa miała miejsce. Tak jak Katowice są stolicą Śląska, tak w mojej opinii klub P23 jest stolicą śląskiej sceny klubowej. Line-up zeszłorocznej, tegorocznej edycji festiwalu, jak i cotygodniowe bookingi wręcz zmuszają nas, by odwiedzić mury działającej tam niegdyś fabryki porcelany. Postindustrial, surowość, prostota – takich epitetów można użyć w odniesieniu do lokacji, która sama w sobie generuje niezwykle unikatowy klimat. Zabookowani artyści byli rozdzieleni pomiędzy trzema scenami – dwie wewnątrz murów – Main Stage i Let’s Stage oraz jedną na dziedzińcu — Yard Stage.

To właśnie od ostatniej wymienionej sceny zacznę moje piątkowe muzyczne wspominki…

Lokalny zawodnik Biøs nie mógł sobie wymarzyć lepszych warunków do przedstawienia po raz pierwszy swojego materiału live niż te, które panowały podczas piątkowego wieczoru: dziedziniec wypełniony po brzegi, moc pozytywnej energii wysyłanej przez supportujących bliższych i dalszych znajomych, za plecami w oczekiwaniu na swój występ jeden z headlinerów festiwalu… Brzmi trochę jak presja? Nic bardziej mylnego! Już pierwsze dźwięki wywołały ogromny entuzjazm publiki pozwalając mu na pełen luz i swobodne wykręcanie efektów nad jego ‚łamanymi’ electro produkcjami. Świetny materiał, który został świetnie przyjęty. Mam nadzieję, że ten pierwszy „live performance” będzie milowym krokiem w karierze młodego producenta.

Fadery z głośnością idą w górę… Czas więc zacząć electro hulankę najwyższych lotów sponsorowaną przez jednego z pionierów gatunku – Anthony’ego Rother’a. Początek, środek, koniec — wymieszaj i poukładaj w dowolnej kolejności — nie miało znaczenia, który to jest moment jego występu. Niemiec cały czas udowadniał, że jest mistrzem swojego fachu i gatunku. Nie zabrakło powrotu do totalnych korzeni (Kraftwerk „Numbers”), czy przelotu przez jego starszy jak i nowszy materiał (Anthony Rother „This Is 3L3C7RO”). Całość w idealnie skrojonym klimacie, nie pozwalającym się wyrwać z wiru tańczenia. W sumie już po jego secie czułem pełne spełnienie, ale jak się później okazało to nie był koniec moich muzycznych uniesień, których tego wieczora dostarczył mi UPPER FESTIVAL.

Po chwili wytchnienia udałem się na scenę główną wydarzenia, gdzie królowała muzyka techno. Tam za sterami rozgościł się argentyński DJ i producent Jonas Kopp. Solidne, konkretne, dogłębne brzmienia. Nie porwały, ale też nie zatrzymały, nie dały możliwości do nadmiernego okazywania ekscytacji, ale pozwoliły docenić kunszt i klasę występującego.

O ile Anthony’ego Rother’a można by określić mianem króla tego wieczoru, o tyle królową trzymającą władzę była Stephanie Sykes! Brytyjka przejęła stery po poprzedzającym ją argentyńczyku i bez żadnych skrupułów chciała ‚zgnieść’ liczną publikę, która dotarła na jej występ. Podczas jej seta w głowie przewijała mi się dość mocno psychodeliczna analogia do realnego świata. Część z Was pewnie kojarzy jak wygląda rąbanie mocno zawiłego, pokręconego kawałka drwa. To, jak wbijacie siekierę, która się klinuje, następnie musicie ją rozkołysać by móc ją wyciągnąć i ponowić czynność łupania, aż do rozbicia gnotka na odpowiedniej wielkości kawałki. Tak Stephanie każdym utworem rozwalała mnie na drobne cząsteczki. To takie przyjemne katusze, których człowiek chciałby doświadczać zdecydowanie częściej. Set potężny, majestatyczny, jeden z najlepszych, jakie słyszałem tego roku. Odzwierciedlenie potęgi to grany przez nią  numer Sleeps Everywhere – Extinguish.

Closing pierwszej części wydarzenia należał do młodego, berlińskiego DJa i producenta – Introversion. Gdyby jego starsza, bardziej doświadczona poprzedniczka tak nie pozamiatała, set który zagrał ‚smakowałby’ pewnie zdecydowanie bardziej. Niemniej występ bardzo udany, idealnie wieńczący ‚piątkowe zmagania’. Grana przez niego perełka spod aliasu Kobosila – Rikhter – Phiom Enhah cały czas wyrywa z butów, podobnie było z selekcją granych przez niego track’ów.

Podczas przygotowań do wyjścia na drugi dzień festiwalu, dotarła do mnie informacja, która dość mocno mnie zniesmaczyła. O ile bardzo cenię sobie twórczość, jak i osobowości chłopaków z duetu FJAAK, o tyle tłumaczenie o opóźnionych lotach i braku możliwości dotarcia z tego powodu na festiwal wyglądało dla mnie jak ‚kaprys gwiazdeczek’. Może to moje dziwaczne, spaczone odczucia, ale fakt faktem organizatorzy musieli naprędce znaleźć zastępstwo niemieckich headliner’ów. Nie musieli szukać daleko, bo z pomocą przybyli lokalni gracze, którzy zaprezentowali swoje umiejętności w formie B3B – Biøs, DCB, SCKI. Konkretna selekcja, idealnie skrojona pod tuptającą na scenie głównej publikę. Godne zastępstwo „wielkich” nieobecnych.

Pierwsze sobotnie spostrzeżenie to zdwojona festiwalowa frekwencja. Nie wiem, czy to ilość festiwalowiczów, czy problemy z wentylacją były jednym z nielicznych mankamentów festiwalu – duchoty i ‚parzoka’, który miał miejsce podczas drugiego dnia imprezy na scenie głównej. Mankament jednak dość uprzykrzający festiwalowe życie – ciężko mi było przetrwać w całości jakikolwiek występ.

Wyjątkiem był live act niemieckiego duo Schwefelgelb. Niepozorna stylówka à la rosyjski boys band nie była w stanie ukryć zawadiackości tych dwóch panów. Tanecznie, energicznie i energetycznie. Surowe oświetlenie w stylu black&white było wystarczającym efektem wizualnym podczas ich występu – muzyka sama w sobie ‚robiła robotę’. Im Wasser, Es Zieht Mich to tylko część smaczków ich produkcji, które na żywo brzmią zdecydowanie lepiej niż wersje studyjne.

W związku z duchotą głównej sali nie trudno było docenić ‚strefy komfortu’ rozlokowane na dziedzińcu. Leżaczki, palety, ławki przygotowane przez organizatorów pozwalały na regenerację, swobodną dyskusję ze znajomymi czy też nowo poznanymi znajomymi 😉 Niestety muzycznie sobotnie patio w ogóle nie podołało moim oczekiwaniom.

UPPER FESTIVAL to wydarzenie nietuzinkowe i nieszablonowe. Muzycznie mocno przekrojowe, ale jednak cały czas niszowe. Na próżno szukać innego polskiego festiwalu, który stworzyłby klimat na podobę tego, co działo się w Katowicach. Życzę sobie, wszystkim uczestniczącym oraz chcącym partycypować w tej, czy w przyszłorocznej edycji, by formuła zbytnio się nie zmieniła, bo po co podejmować ryzyko zmiany czegoś, co już jest nieprzeciętne?!

Relację dla Kluboterapii napisał Dawid Janczar

Zdjęcia: Upper Festival