Ekipa Kluboterapii pojawiła się w warszawskim klubie Niebo.

Nie wiem jak to się dzieje, ale są jeszcze artyści, których nigdy nie za wiele… Przyznajcie, że czasami macie wrażenie, że na DJu X, byliście już dwa, trzy razy i kiedy pojawia się w okolicy, ciśnienie znacząco spada. Są jednak gwiazdy, które mimo upływu lat ciągle „wypełniają sale”, ciągle przypominają o sobie, ewoluują, w komercyjnym lub mniej komercyjnym kierunku. Ile razy nie byłby w Polsce (a nie jest znowu aż za często), to jednak widząc nazwisko High Contrast – czuje się, że to trasa z wyższej półki. Ekipa Illegalbreaks, króla drum’n’bassu (no napiszmy „księcia”, bo nie każdy High Contrasta znowu uwielbia), zaprosiła do trzech miast. Ekipa Kluboterapii pojawiła się w warszawskim „Niebie”.

Co przyciąga? Trochę niepodległościowa stolica (to był w końcu 12 listopada), trochę różne twarze, trochę gwarancja szaleństwa na parkiecie, drum’n’bassu naprawdę nie da się przecież „słuchać” z piwkiem w ręku. Wszystkie elementy nas przyciągnęły i choć z uporem maniaka zarysowaliśmy płytę „True Colors” znając jej każdy element, to ostatnie twarze Contrasta nas nie powalały. Założenie było jednak oczywiste. To High Contrast. Jego produkcje mogą przypaść do gustu, bądź nie, ale djem jest znakomitym. Potwierdził to w Warszawie.

Barrett wymieszał wszystko jak profesor belwederski. Zaczął od numerów, które uniosły telefony w górę i mimo wielu starań i próśb do Shazzama czy innych TrackIDsów, nie zostały zidentyfikowanie. Początek już chwycił więc za serce tych, którzy nie lubią słodziutkich jak marcińskie rogale wokali.

Drum’n’bassowe sztosy Contrast wymieszał jednak z tym, z czym jego fani kojarzą go najbardziej. No bo był „Kiss Kiss Bang Bang”, był remiks dla Adele czyli „Hometown Glory”, musiał pojawić się track „If we ever”, trochę kiczowaty (no niestety tak uważam) „Emotional Vampire” czy parkietowy banger unoszący serce do góry od Wilkinsona. Higher and higher. Tak właśnie było w klubie. Hity były jednak umiejętnie wymieszane z numerami, które wklejone w set mogły zdawać się „mocne”.

I gdyby tylko klub dał radę ponieść na barkach ciężar znakomitego występu Contrasta, to byłoby niebiańsko. Niestety pot spływał po ścianach, ludzie stali z kurtkami na parkiecie, bo skończyły się miejsca w szatni, a momentami w przejściach było po prostu niebezpiecznie. Połowa obecnych ze zrozumieniem przepuszczała spacerujących po parkiecie, osobiście spotkałem się jednak z wręcz brutalnym protestem zmęczonych wędrówkami ludów.

Tak czy siak, sam klub „Niebo” to istna petarda. Jeden z tych lokali, o których można opowiadać znajomym. Dopiero po 10 minutach występu High Contrasta, zacząłem łączyć ze sobą fakty. Nazwa „Niebo” i do tego charakterystyczne okna, chór z tyłu i przedsionek z pergolą… Wszystko skleja się we wrażenie opuszczonego kościoła lub kaplicy, w której w prezbiterium świeci się cień czupryny Contrasta.  Jak w Szkocji, gdzie część świątyń zamieniono na puby. Możesz nie bluźniąc i nikogo nie urażając, wypić piwo pozdrawiając znajomych z ambony.

High Contrast grał w sumie bardzo szybko, podkręcił liczbę BMPów, pod koniec jego seta naszła wiec nas jeszcze jedna myśl. Ekipa Greenhouse  Effect, grająca po Barrecie zaczęła znacznie wolniej. Dużo ludzi wyszło zaraz po Contraście (wiadomo), a tych, co zostali na parkiecie, taki spadek tempa też trochę przegonił. Reasumując. Miejsce wyśmienite, choć zaskoczone soldałtem. High Contrast w formie, z szacunkiem dla swojej przebojowej tradycji i z przyszłościową wizją nieociekających cukrem, niewydanych bangerów.