Przedziwne to było uczucie wejść na rynek w Płocku i od ręki znaleźć miejsce przy jednym z restauracyjnych stolików. Z tak dobrze znanej nam sceny na płycie dobiegała do nas melancholijna piosenka Lady Gagi wykonywana na żywo przez (jak mniemam) lokalną artystkę.
Płock odwiedzałem przecież wielokrotnie, ale zawsze… w tym samym terminie, kiedy centrum było jednym wielkim festiwalem i jedną wielką kolejką po wszystko. Chyba dlatego tak bardzo uderzyła mnie ta niespotykana i spokojna rzeczywistość tego pięknego miasta. Dopiero gdzieś na wysokości zejścia do parku usłyszeliśmy w oddali pierwsze, niosące się przez ten letni dzień basy.
Dla osób, które rokrocznie kończyły festiwal imprezą Sun/Day, miejsce było już dobrze znane. W tym samym punkcie można było znaleźć strefę gastro, toalety, główną scenę, zamiast tej drugiej w parku pojawił się jednak punkt debat. Środek polany przyozdobił znany „totem”, organizatorzy zadbali także o drewniany podest, by trochę powiększyć płaską przestrzeń imprezy i zrobić spot do fot.
Po Audioriver Park Edition kręciło się jednak sporo osób, które w tym punkcie pojawiły się pierwszy raz i były zaskoczone ciasną kopułą koron drzew, tworzących nad publiką specyficzny dach. Późnym wieczorem też sami zastanawialiśmy się, czy jest jeszcze jasno, czy ciemno, czy to niebieskie światła na zielonych gałęziach?
Schody stanowiące trybunę jak w starożytnym amfiteatrze też ciągle robią wrażenie, bo przecież Audioriver w swoim głównym wymiarze to jedna wielka „skarpa” i wycieczki „pod górkę” raz w lewo, raz w prawo. To w sumie ciekawe, że Park Edition jest ukształtowany równie nieregularnie. Taki charakter Płocka. W końcu dla wielu są to jedyne górskie szlaki, które pokonują w czasie sezonu urlopowego. Chcielibyśmy jednak w tym miejscu serdecznie pozdrowić pewnego jegomościa, który na naszych oczach zbiegając z górki stracił równowagę i… ała.
Z takich organizacyjnych rzeczy, to musimy przyznać, że ani razu nie musieliśmy stać w jakiejkolwiek kolejce dłużej niż 180 sekund. Świetnym pomysłem są mobilne sklepiki z RedBullami, które kręcą się po imprezie. Zaskoczyły nas też… ekipy sprzątające teren na bieżąco z butelek i śmieci! Dzięki temu można było uniknąć tego przykrego i znajomego widoku morza odpadków po imprezie. Czysto = elegancko.
Totalnie jednak nie rozumiem do teraz niejasnych zasad dotyczących strefy wysokoprocentowych alkoholi. Jedni wychodzili, drudzy nie, niebieskie kubki tak, białe nie, różowe może tak, może nie, a seledynowe tylko warunkowo. Halo, halo, nie taki kubek, ale jak się przeleje to już okej. To po co te kubki marnować?
Jak dobrze było znowu poczuć ten klimat festiwalu! Kilka wydarzeń już się w Polsce odbyło, ale no w naszym światku… Audio to Audio. Taki jednak punkt zborny dla całych elektronicznych rodzin, które mają swoje przyzwyczajenia. Cały piątek spędziliśmy z ekipą w jednym, dwóch spotach. Można powiedzieć, że przyzwyczailiśmy się również do swoich sąsiadów, którzy… w niedzielę bawili się, siedzieli, pili i tańczyli… w prawie tych samych miejscach. Uśmiechaliśmy się do siebie porozumiewawczo.
Właśnie tego uśmiechu mam wrażenie, że na Audioriver Park Edition nie brakowało. To naprawdę było spotkanie szczęśliwych ludzi, cieszących się z tego, co jest. Nie udało się tańczyć na plaży, ale udało się spotkać w trybie, który jak na możliwości i tak był serio elegancki.
Teraz apel. Brina Knauss powinna zostać rezydentką tej imprezy. To drugi raz z rzędu, kiedy jej dobór tracków i groove pozytywnie nas zaskoczył. Znakomita stylistyka, selekcja i pasujący klimat do klimatu.
Co tam było? Między innymi Marino Canal i „Radiance”, numer Sebjaka i Fahlberga „New Dimensions”, kilka tracków z Diynamic oraz afterlife’owy (wydany kilka dni temu) „Obnoxious Desire” , który zresztą pojawił się na tym festiwalu co najmniej dwukrotnie.
Ben Böhmer w sobotę zaprezentował cały wachlarz swoich możliwości przez „Beyond Beliefs”, remiks „Father Ocean” Monolinka, przez „After Earth”, „Submission” czy „Breathing”. Przed jego występem dyskutowaliśmy trochę w naszym gronie, że Ben gra dość przewidywalne live-acty, ale w sumie co w tym jego przypadku jest złego? Tak sobie myślimy, że gdyby taki Kalkbrenner nie zagrał podczas występu „Sky and Sand” to publiczność miałaby wręcz do niego żal. Numery Bena w tym miejscu i w tym czasie brzmiały perfekcyjnie. Dla fanów: bajka.
Sobotę kończył w swoim różnorodnym trybie Joris Voorn. Okazało się, że Holender miał do dyspozycji trzy godziny, bo zaczął o 21:30, a closing tributaries track wypuścił dopiero gdzieś około 00:25.
Joris to ciągle profesor dynamiki, profesor miksowania, gość, który pewne triki dopracował już do perfekcji i potrafi zagrać obok siebie dwa numery, które bez tego jego miksu po prostu by po sobie nie brzmiały. Było dużo wokalu, łagodny początek, progresywne zacięcie, momentami tracki z mocną stopą, dużo własnych produkcji („Nea Skioni”, „This City”, remiks „Blinding Lights”, wersja „Antigone”), ale był też remiks numeru Duy Lipy czy mega wspomnieniowy „staroć” czyli „The Secret”. Gdzieś pomiędzy przemknęły tracki Russela G, Fideles, Dosema, Tuff System, Octo Octy czy Armonici.
Muzycznie było pięknie, powtórzę słowo, że różnorodnie, ale (wybaczcie) ja na to mówię kisz misz, choć podobno mówi się misz masz, a bardziej kosmopolitycznie jest „ryż z mydłem i kartofle z powidłem”. Przez trzy godziny można to było bardziej posegregować, a może o to właśnie chodziło, żeby utrzymać zainteresowanie publiki, która miała PRZERÓŻNE wymagania? Ciężko powiedzieć.
No trzeba przyznać, że drugiego dnia Trikk nas zaskoczył w drugą stronę. Był bardzo spójny w puszczaniu wykręconych tracków, których prawie nikt nie znał. Widziałem niebieskie logotypy Shazama na telefonach i widziałem tu i tam cały czas jeden prosty komunikat: NIC NIE ZNALEZIONO.
To była próba ognia dla koneserów i dla ludzi, którzy tak jak my dotarli na niedzielny Park Edition z typowym festiwalowym opóźnieniem po typowych festiwalowych fuckupach (mniejsza z tym, choć mamy do siebie żal o oba ucięte początki w polskim wykonaniu). Fakt jest taki, że jechaliśmy przez kujawsko-pomorskie w kierunku mazowieckiego i cały czas towarzyszyła nam… burza i ulewa. Nie dowierzaliśmy prognozom Googla, które nie pokazywały deszczu w Płocku, zwłaszcza, że 12 kilometrów od terenu festiwalu… ciągle padało. Jak nie wiem jak to możliwe, że w tak niespokojnym ostatnio pogodowo kraju i tak niespokojnym sezonie przetańczyliśmy sobie sobotni i niedzielny wieczór o suchym bucie. Bęben maszyny losującej jest pusty, następuje zwolnienie blokady, a deszczu w weekend nie będzie w następujących lokalizacjach. 52°32′48″N 19°42′22″E. Patrzcie, no współrzędne Płocka wylosowane. Ktoś chyba sobie zasłużył na pogodę za te wszystkie niespotykane historie miesięcy ubiegłych.
… a dwie i pół godziny closingu z Mind Against to była wiśnia na torcie dla wszystkich fanów afterlife’owego grania. Spokojny początek, potem klimatyczny wokal „Whistlemana”, który mam wrażenie, że wypełnił park po brzegi, przeleciał przez wszystkie drzewa, krzaki, równiny i nierówności, przez każdą trawę i zakamarek i sprawił, że „polana” natychmiast opustoszała, a wszyscy z trybu „leżakowanie” przełączyli się na tryb „taniec”.
Był też wspomniany już „Obnoxious Desire”, kilka numerów samego duetu, ale dwa momenty wywołały u nas ciarki. Absolutnie festiwalowy i euforyczny „Rain Dance” od Dyzen oraz jeden z closingowych tracków o 22:00. Wierzcie albo nie, ale naprawdę myślałem sobie tego wieczora, że w tym parku to pasowałaby podróż z kimś z ekipy Keinemusik albo z jakąś Pampą, jakimś Kozalą, Portem czy &ME. W trakcie seta Mind Against i zbierając do kupy opinie zasłyszanych klubowiczów, wiedziałem jednak, że to nie przejdzie, bo mogłoby okazać się zbyt wolne/spokojne, gdyż nastroje wśród wielu były jednak dość bojowe. (Co dziwne, bo każdy przecież widzi line-up i chyba orientuje się, że festiwal był skrojony na innervisionowoafterlifowovoornową nutę.)
Jaka więc była moja radość i szczęście, gdy usłyszałem rozbiegówkę „What To Do” Guya Gerbera. W zasadzie publiczność zareagowała równie żywiołowo i ciągle nie wiedzieliśmy, czy duet zagra numer do końca czy skończy? Jednak skończy. Jednak dogra! Nieee… skończyli. No cóż. Super. A nie! Jednak dogra! „I’m so trapped, and I don’t know what to do!”
Co więcej, closing ciągnął się jeszcze przez 20 minut i był huśtawką beatu, emocji, latającej melodii pośród drzew jak mydlanych baniek, które towarzyszyły nam przez cały weekend. Wiecie kiedy słyszałem równie dobry closing? Na Undercity jak grał Dubfire. Zupełnie inny klimat, ale równie zapadające w pamięć.
Ten weekend w Płocku był inny, Czemu w niedzielę, a nie w piątek? Czemu do 24:00, a nie do rana? No takie pytania internautów można gdzieś mnożyć, ale to równie dobrze, można zadać pytanie, czemu Audio nie trwa tydzień? Ktoś podejmuje gdzieś takie, a nie inne decyzje, a my jesteśmy od tego, by te decyzje wypełnić uśmiechem, tańcem i feelingiem, który… ciągle w Płocku jest.
Osobiście powiem, że impreza Sun/Day na poprzednich edycjach Audio mnie urzekła na tyle, że ogłoszenie DWÓCH imprez Sun/Day dzień po dniu brzmiało jak – owszem – „nagroda pocieszenia”, ale taka fest nagroda pocieszenia. Słyszałem z tego i owego miejsca, że dla wielu było „zbyt łagodnie”, bo przecież weterani Circusa też są częścią Audio, ale bądźmy szczerzy, park, liście drzew, zieleń i bańki mydlane to jest właśnie sceneria dla takich gwiazd jak Joris Voorn, Mind Against, Trikk czy Ben Böhmer. Całą imprezę, choć jako „nagrodę pocieszenia”, osobiście odbieram jako znakomicie zbilansowaną. To dzień w parku, na kocu, z piwem, drinkiem, jedzeniem z foodtracka, rozmowami, furczącymi Instagramami i najlepszą muzyką rzut beretem od Ciebie. Chcesz spać na kocu? A proszę bardzo. Chcecie całować się pod drzewem? A proszę Cię bardzo. Może jednak potańczyć? A proszę bardzo. A że do północy? Ja ten klimat kupuję. Awakenings, Kappa Futur Festival i wiele innych festiwali o międzynarodowej sławie ma taki właśnie wymiar.
Tak piszę, jakby Park Edition miało zastąpić Audio… Wszyscy wierzymy, że jednak 2022 będzie okazją do świętowania urodzin w pełnym wymiarze na plaży, ale nie ukrywam, że z równą chęcią zobaczymy się także na tylko niedzielnym „Sun/Day”, by serio powspominać Park Edition z 21.
(zdjęcia: Audioriver)