„Circle di enz, circle di block
Come true, come true inna all black”
Słowa numeru „Selecta” przeleciały nad łódzkimi Błoniami, a po plecach przeszły ciarki. Uczucie to towarzyszyło mi w trakcie ubiegłego weekendu czterokrotnie i czterokrotnie podczas występu duetu Chase & Status. Może jestem już psychofanem, a może po prostu panowie zrobili to, czego od nich oczekiwałem.
To był moim zdaniem najlepszy występ festiwalu Audioriver Together With T-Mobile Electronic Beats 2025. Potężne, przygotowane na kilka występów w tym roku wizualizacje, potężny bas i hity z satelity, głównie czerpane z ostatniego albumu „2 Ruff, Vol. 1”.
Usłyszeliśmy m.in. „Liqour & Cigarettes”, „Don’t Be Scared”, „Say the Word” czy oczywiście „Baddadan”. Na początku w oryginalnym miksie, ale finalnie w jeszcze bardziej energetycznej wersji VIP. Do tego panowie dorzucili jeszcze „Program”, klasyczny „Original Nuttah 25”, świeższe „Gunfinger” i „Backbone”, był też „Censor”…
Nieważne gdzie staliście podczas tego występu, z każdej perspektywy tętniąca scena główna robiła wrażenie. Organizatorzy zrezygnowali z ustawianej w poprzednich latach kopuły, by zaprezentować potężne rusztowanie z aż szesnastoma heksagonami. Dlaczego? Bo mogli. Nowe miejsce festiwalu Audioriver daje im nieograniczone możliwości. To pole, którego powierzchnia jest tak duża, że zagospodarowanie całości w zasadzie graniczy z cudem. Można tam zapraszać takie nazwiska jak właśnie Chase & Status, jak Charlotte De Witte, jak Tiësto, bez obawy, że dla kogoś zabraknie miejsca.
Co ciekawe, do łask wraca klasyczny vocal house, którego w tym roku na festiwalu naprawdę nie brakowało! Nie melodic, nie organic, a po prostu vocal house. Numery mające po 20 lat, przewijały się po festiwalu nie tylko w niedzielę. Duża w tym zasługa Jaydy G, która wyciskała ostatni groove z takich klasyków jak np. „Believe”. Zaskoczyła nawet „Precious Love”, kojarzącym się ze złotymi czasami Defected. I mówimy tutaj o… oryginalnej wersji hitu.
Set Jaydy pozytywnie zaskoczył i sprawił, że musiałem kursować między jej występem, a grającym tuż obok Jimi Julesem. Sceny w parku (Park, Studio, Kosmos) były naprawdę ustawione po sąsiedzku, ale już np. na wycieczkę między Parkiem, a Circusem za sceną główną, przydałby się meleks. To byłaby taryfa B albo C.
Audioriver to już tego typu wydarzenie: pęczniejące i mogące pęcznieć dalej w zależności od potrzeb organizatorów i oczekiwań publiki. Widać to zresztą na półoficjalnej grupie Audioriver zrzeszającej 25 tysięcy osób. Jedni (jak my) wyliczają jakie numery zagrał Dixon z Julesem, inni nie wychodzi z „cyrku” zachwyceni setami od: Eli Brown, Hi-Lo czy Funka Tribu. Jest też spora grupa osób, która szanuje to, że Audio od zawsze dba o fanów drum’n’bassu, którzy często chodzą własnymi ścieżkami.
I ktoś powie, że przecież tak było zawsze. Będzie miał rację, bo tutaj tkwi sukces Audioriver. Line-up jest skrojony tak, że każda z osób z każdej grup jedzie na ten festiwal z KILKUNASTU względów dla co najmniej KILKUNASTU nazwisk. To nie zmieniło się także w Łodzi i choć niektóre postaci, sety czy numery są odbierane z kręcącym nosem przez ortodoksyjną publiczność, to bądźmy szczerzy: weterani tej marki nie są w stanie sami dźwignąć opłacalności przedsięwzięcia.

(Artur Nowicki dla AR, materiały prasowe)
Czy było błoto? Było, ale chyba więcej błota wylewali z siebie malkontenci, wróżąc pożogę zesłaną drugi rok z rzędu przez niż genueński.
Mamy w zwyczaju przedłużanie naszych relacji w nieskończoność i opisywanie wrażeń z kilkunastu setów, ale świat szybko się zmienia. Kto chce posłuchać numerów z Audioriver i na tej podstawie wyrobić sobie muzyczną opinię o festiwalu, niech zajrzy na nasz kanał na Spotify.
W skrócie napiszemy, że Dixon ciągle jest w niezrozumiałej formie, że fajnie było zobaczyć go podczas spontanicznego back to back z Jimi Julesem. Fani Innervisions wiedzieli, że usłyszą świeżo wydane „Don’t Waste My Time”, że pojawi się „Whisper to me”, a mega pozytywnie zaskoczył numer „Tempest” od Pionala.
Gratulujemy odwagi Desiree, która przemyciła do swojego seta (zgodnie z oczekiwaniami) mnóstwo afrykańskich brzmień z bardzo charakterystycznym „Insimbi”, z „Andifuni Ngawe”, wklejając w to imprezowy nastrój z jedną z miliona wersji „Work” od MAW.
Mało kto potrafi tak rozkręcić imprezę w rave’owym stylu jak imprezująca razem z imprezowiczami VTSS. Jej set z Job Jobsem (z „4am In A Rave”, „f@k€” czy „Steady Pace”) rozbujał „Park”. Hot Since 82 zamykał cały festiwal klasykami od Mylo, The System, Idemi, Shakedown, Everything But the Girl. Niedzielny fun zapewnił też DJ Marky serwując wspomnienia z numerem „LK” czy groove DJa Hazarda.
Na jakie tematy można toczyć dyskusje i merytoryczne przepychanki? Niektórzy zadawali pytania, czy Tiësto wiedział co chce grać, czy jednak nie do końca miał na tego seta koncepcję? Czy sceny „parkowe” (szczególnie Studio) mogły otrzymać od organizatorów większą uwagę, czy właśnie miały swój „parkowy” klimat i wyglądały tak, jak wyglądały, żeby po dobrym secie móc powiedzieć: „no był ogień w szopie!”?
Czy Hot Since 82 udźwignął ciężar closingu całego eventu, czy zabrakło tam trochę energii? Czy scena Kosmos bez dachu, to ciągle Kosmos i czy Kosmos nie przeniósł się przypadkiem do Cyrku? Czemu z Kristianem z Âme nie zagrała Sama’ Abdulhadi, a jej brak w line-upie po prostu przemilczano?
Te pytanie pojawiały się podczas wspólnych dyskusji w trakcie tego weekendu najczęściej. Jeżeli chodzi już nie o pytania, a zdania twierdzące, to najczęściej mówiliśmy sobie wszyscy: „do zobaczenia za rok”. To chyba najlepsza rekomendacja, że chce się wracać do tej publiki, do tych artystów, w objęcia tych organizatorów.

Wojtek Rojek dla AR. Materiały prasowe.
Wydaje mi się, że tegoroczne występy Tijsa, Charlotte czy Chase&Status otworzyły kolejne furtki organizatorom. „To jest nasze, przez nas wykonane, i to nie jest nasze ostatnie słowo”. Z taką CVką, takim miejscem, takim polem, dużym miastem na zapleczu, afterfilmem, który z pewnością rozłoży na łopatki, spodziewam się w przyszłym roku kolejnych sponsorów i wielkich nazwisk na gigantycznej scenie.
W 2022 roku Leon (booker AR) w wywiadzie dla Kluboterapii wspominał, że bookingowym marzeniem jest The Chemical Brothers. Przez trzy lata wiele się pewnie zmieniło, ale… trzy lata temu Audio było w Płocku i nie było gdzie przenocować Chemicznych Braci (żart i nieżart).
Może w 2026 to będzie Fred Again.., a może Keinemusik, a może… The Prodigy? Strzelamy ślepakami, więc zamykamy oczy i tak jak wszyscy powtarzamy: „do zobaczenia za rok”.