Piątkowe popołudnie. Wsiadamy do pociągu relacji Gdynia – Zakopane. Skład jest oczywiście wypchany po brzegi letnikami, ale swoje kroki kierujemy od razu do wagonu Wars. Zgodnie z przewidywaniami panuje tam już festiwalowa atmosfera, a wszyscy w tej części pociągu debatują tylko o Audioriver. Klimatyzacja nie daje już rady, ktoś puszcza muzykę z telefonu, a ja mam takie przeświadczenie, że niewielkie to ma znaczenie, czy wysiądziemy wszyscy w Kutnie, by przesiąść się na Płock, czy opuścimy pociąg na stacji Łódź Fabryczna. Po raz pierwszy tego weekendu myślę sobie, że społeczność to społeczność i tyle.
Michał: To był festiwal pierwszych razów. Po raz pierwszy Audioriver odbył się w nowym miejscu, a konkretnie na łódzkich Błoniach. Po raz pierwszy przeżyliśmy także ewakuację tego festiwalu, na który jeździmy z redakcją od ponad dekady.
Ściana wody, która przywitała nas pod bramą Audio około godziny 22:00 była dopiero preludium problemów. Przemoczeni do suchej nitki, planowaliśmy rozgrzać się w namiocie Circus i właśnie ten tent znajdował się przy naszym wejściu. Można trafić lepiej, niż na Kölscha, grającego hit po hicie? Duńczyk miksował, jak gdyby to był closing set festiwalu. Był jego remiks numeru „Countach”, był „Miracle” od Adriatique i WhoMadeWho, publiczność żywiołowo zareagowała na „Goldfisch” z klasycznego albumu „1977”.
(fot. Artur Aen Nowicki dla Audioriver)
Na naszych komórkach pojawiło się powiadomienie od Audio, że Main Stage tego dnia już nie zagra. To był drugi rozdział piątkowej tragedii, bo to oznaczało, że z line-upu wypada trio WhoMadeWho, oraz duety Kiasmos i Mathame. Trzecim rozdziałem tragedii naszej i tragedii organizatorów była jednak cisza, która nastała tak około 23:30. Okazało się, że Kölsch faktycznie grał closing seta. Muzyka we wszystkich namiotach została wyłączona, a na ekranach pojawił się komunikat: „Z powodu zagrożenia atmosferycznego prosimy o opuszczenie terenu festiwalu”.
Zgodnie z zasadą „safety first” ciężko było dyskutować z taką decyzją, podyktowaną z pewnością racjonalnymi przesłankami. Wszyscy zaczęli wysyłać sobie zdjęcia zniszczonej sceny na festiwalu Pohoda na Słowacji i ten obrazowy argument trafiał do najbardziej opornych. Ewakuacja oznaczała jednak, że ze składu naszego festiwalu „wypadają” też: Pan-Pot, Hi-Lo, Dixon, KI/KI, Sara Landry, Oguz czy Black Sun Empire.
(fot. Wojtek Rojek dla Audioriver)
Sobota. Galeria Łódzka. Spotykamy ludzi z opaskami w kolejnych sklepach z obuwiem. Trwa wielkie polowanie na kalosze. Nikt nie wierzy, że to bagno i bajoro, po którym przyszło nam wczoraj spacerować, zniknie w ciągu kilku godzin. Kilka godzin później wszyscy są jednak w szoku, robiąc sobie zdjęcia w krótkich rękawkach na trawie przy wielkim logotypie Audio. Nie wiemy jak udało się przygotować teren imprezy w tak krótkim czasie, ale po piątkowym armagedonie pozostały jedynie sporadyczne kałuże.
Festiwal zaczął więc pisać od początku swoją nową historię w nowym miejscu. Na mainie swoje obrazy malowali panowie z duetu Rysy, grając między innymi „Montezumę”, maksymalnie festiwalowe „4GET” czy numer „Lone”. Znakomicie w tym miejscu i okolicznościach tuż po zachodzie słońca odnalazł się duet Tinlicker. Był „Fractal”, „Who I’m Not”, „Children”, „Because You Move Me”, „Nothink Without You” czy „Hide U”.
Po Tinlicker na scenie szalał Elderbrook prezentując swojego live’a, pełnego wokalu, energii, ruchu scenicznego, przeróżnego sprzętu i czasami komercyjnych, a czasami klubowych wycieczek z rozpoznawalną „Colą” na czele. Występ skrojony pod openairy, nietypowy, festiwalowy, ciekawy.
(fot. Ania Rawa dla Audioriver)
W kilka minut spod sceny głównej można było stać na rozstaju dróg między ustawionymi równolegle do siebie namiotami Kosmos i Hybrid. Idąc z głównej w kierunku wspomnianego Circusa, przechodziłeś przez strefy z jedzeniem, napojami, alkoholem. Wszędzie można było jednak dotrzeć zaskakująco szybko, choć festiwalowe pole było olbrzymie.
Trzeba też oddać alkoholowym partnerom wydarzenia, że z pieczołowitością dbają o swoje strefy. Mają swoje leżaki, ozdoby, dachy, swoje sceny i djów, co umila moment stania w kolejce. Zapytacie o ceny? Za piwo trzeba było zapłacić 18 złotych, za podstawowego drinka (np. gin z tonikiem) 30 złotych.
„Toom toom takita toom toom taka taki”. W takim rytmie kroczyliśmy na najbardziej oczekiwanego przez nas artystę z Circusa. Argy nie rozczarował. Galiatsatos zaczął potężnie, serwował „Fausta”, „Higher Power”, chóry śpiewały, ludzie trzymali ręce w górze, na czarnym tle pojawiały się za plecami Greka tylko cztery olbrzymie litery A R G Y. Dla fanów melodic techno i muzyki spod szyldu Afterlife była to piękna podróż przypudrowana jeszcze oczywiście numerem „Aria” i o dziwo tylko kilkoma pełnymi frazami wspomnianego na początku akapitu numeru „Tataki”. Na końcu Argy nieco zbyt gwałtownie zmieniał moim zdaniem stylistyki, ale ostatecznie absolutnie nie zawiódł. Pełna moc.
(Zdjęcie: Wojtek Rojek dla Audioriver)
Z kolei nasz redakcyjny kolega Dawid przyznał, że Kosmosie dał się nabrać sam sobie…
Dawid: Wierząc głęboko, że Richie Hawtin zapewni mi najciekawszą muzyczną eskapadę sobotniego wieczoru otrzymałem „zaledwie” solidne granie, które nie było w stanie zatrzymać mnie w Kosmosie na dłużej.
„Umarł król, niech żyje król”. Może to kwestia jednej nocy, może podejście nader patriotyczne, ale to właśnie występujący po Kanadyjczyku nasz rodak Deas zagrał w mojej opinii najlepszego techno seta całego Audioriver. To, że Karol pod względem technicznym grania wszedł na najwyższy poziom – klasa światowa (bez kitu!) to jedno, natomiast to czym udowadnia bycie artystą przez duże A jest to, że swoim graniem tworzy on spójną i wyrazistą całość od której nie chcemy oderwać się ani na moment.
W przypadku najlepszego houseseta całego Audioriver nie będzie już tak patriotycznie. Tym razem Vive la France, Vive la Folamour! To właśnie Francuz zbudował wyjątkowy klimat oparty o nieprzerwany groove, dzięki któremu uśmiech nie schodził z twarzy zarówno grającego jak i tańczących. Tyle radości, tyle wygrać… po prostu kwintesencja muzyki house.
Usłyszeliśmy m.in Xpansions – „Move Your Body (Elevation)” w remiksie Shadow Child czy James Juke „Vital Organ”. To jednak wydane nie tak dawno „Pressure Makes Diamonds” wraz z tekstem wyświetlanym na ekranie za plecami Falamoura było utworem, który oczarował najbardziej.
Co działo się w sobotę w Hybridzie? Zaprzyjaźnieni z naszą redakcją fani drum’n’bassów byli zaskoczeni pełnym skreczów i zabawy setem Eskie83. Dla tych, którzy lubią (jak to się mówi) „dyskotekę” miksował Sub Focus, dla tych, którzy lubią mocniej był Prolix. Lubicie drumy „ze smakiem”, choć mniejszą energią mocy? W tym nurcie sprawdzili się Seba&Paradox.
(fot. Wojtek Rojek dla Audioriver)
Michał: Zauważyliście, że głównie kręcimy się po wielkim polu, wypełnionym trzema namiotami i sceną główną? Audioriver mogłoby odbyć się w takiej formie i impreza zebrałaby dobre recenzje. Audio ruszyło jednak z Płocka do Łodzi z koncepcją rozwoju, a dopełnieniem typowego open aira, zostały w Łodzi dwie sceny zlokalizowane w okolicznym lesie.
Po lewej stronie sceny głównej znajdowała się kolorowa brama, którą mniej uważni festiwalowicze mogliby nawet… ominąć. Za bramą trwał jednak festiwal na festiwalu. Inny, mniejszy, bardziej kameralny, nastawiony na kolory, house, zieleń, strefy odpoczynku i ozdoby, które od razu kojarzyły się z płockimi imprezami Sun/Day. W łódzkim lasku, Sun/Day trwał cały czas. Jedna ze scen otaczała dja wielkimi kwiatami, a po minutowym spacerze publika była już na scenie Studio otoczonej drzewami i drewnianymi podestami.
To właśnie na scenie Studio w sobotę grał wspomniany Folamour czy panowie z Cat’z n Dogz, którzy ciągle „umieją w imprezę”. W głowę wryła nam się trąbka z „Reincarnation”, słowa „My Paradise” z numeru o tej samej nazwie, publiczność z uśmiechem na twarzy przyjęła też klubową przeróbkę numeru… „mori” Dawida Podsiadło.
Scena Studio przeżywała swoje oblężenie także w trakcie seta duetu Gorgon City, choć panowie musieli już grać w powracającym do Łodzi deszczu. Nie był on jednak tak intensywny jak w piątek, choć okolice namiotów w drugim punkcie Audio ponownie rozpoczęły swoją błotną transformację. To już jednak nikomu nie przeszkadzało, bo festiwal zmierzał do końca w poczuciu niedosytu. W tym roku przez pogodę, wszystko działo się „za szybko”…
Wszystko już było mokre, wszystko brudne, a każdy już uśmiechnięty na poszczególnych closingach… Mind Against zdecydowali się żegnać z festiwalem „We Are Your Friends” od Justice przypominając nam, że społeczność to społeczność i tyle.
Audioriver. Co się kryje pod tym hasłem? Bo na pewno nie miejsce, a właśnie społeczność. Ludzie, którzy chcą słuchać podobnej muzyki. Konkretnej muzyki serwowanej przez bookerów spod znaku AR. Znak AR oznacza jakość bookingów, ich różnorodność, trochę trendu i trochę jego kreacji. Oznacza podobną pulę gatunków co rok temu, dwa lata temu, osiem lat temu i miejsce, gdzie zaproszeni artyści wystąpią, nie ma według nas w tej grze kluczowego znaczenia.
Jaka była dla nas (osobiście) różnica między Płockiem, a Łodzią? Wyspaliśmy się w normalnym hotelu za normalne pieniądze. Zwiedziliśmy kilka knajp wzdłuż Piotrkowskiej i nigdzie nie brakowało sera do pizzy. Poszliśmy do Żabki, żeby bez kolejki kupić wodę i banana. Wypiliśmy piwo w kompleksie OFF Piotrkowska, gdzie przez całą sobotę rozkręcało się sympatyczne before party.
Czy szkoda skarpy, rzeki, schodów, Sun/Daya w parku? Pomyślałem o tym przez chwilę w niedzielę, kiedy Damian Lazarus grał na scenie Studio numer Oxia „Domino”. Tańczyliśmy wśród drzew, po zachodzie słońca, po ładnym dniu na Sun/Day’u na Audioriver. Było nam w tym otoczeniu tak samo dobrze, jak poprzedniego lata.
Michał: Lazarus grał, jakby chciał wygrać Anglikom to Mistrzostwo Europy. Tłum (i Damian) szaleli do „She likes” od Dyzena. Były motywy z „Sing It Back”, z „Your Love” Frankiego Knucklesa, „Water” Tyli czy „I can’t kick” Moodymanna. Ręce same unosiły się do góry przy „Move” Adama Porta, przy „The Walk” od Macromism, świetnie wpadała tegoroczna wersja „Good life” od Inner City. Lazarus lubi grać te swoje numery, lubi się przy nich bawić, szaleć i to jest zaraźliwe dla parkietu… Nie każdy lubi jego stylistykę, ale dla tych, co nie lubią, w tym samym momencie trzysta metrów dalej grał Mall Grab.
Dawid: O ile uważam, że Mall Grab to świetny producent, o tyle zawiodłem się jego sobotnim graniem w Kosmosie. No właśnie nie wiem, czy to było do końca granie/zgrywanie, czy po prostu puszczanie bangerów, niemniej edity swoich track’ów, które zaprezentował były potężne.
Niedzielny closing sceny Park z jego udziałem wypadł zdecydowanie lepiej. Myślę, że można by mocno polemizować czy był to faktycznie house set czy bliżej nieokreślony mallgrabowy miszmasz, niemniej samego house’u nie brakowało. Usłyszeliśmy produkcje spod ręki Jordona takie jak „Life” czy „Drift”, nie zabrakło również house’owego klasyka Pete Heller’s Big Love – „Big Love”.
Szczerze żałuję, że cały set nie był utrzymany w takim vibe’ie, bo miałem wrażenie, że to właśnie wtedy otoczeni miłością i pozytywnością brzmień bawiliśmy się najlepiej. Liczę na to, że tak jak Damian Lazarus od lat jest rezydentem Sun/Day, tak Mall Grab zostanie takim rezydentem równoległej sceny.
Czy można gorzej (od ewakuacji) zacząć festiwal i lepiej go skończyć? Nieprawdopodobny rollercoaster. W niedzielę o deszczu nikt już nie pamiętał i kiedy o 22:30 najpierw Lazarus, a potem Mall Grab zakończyli ostatnie numery, pozostały… wspomnienia i nostalgiczna pustka. W poniedziałek człowiek czuł, że spełnia się przepowiednia: „święta, święta i po świętach”. Śledząc internetowe fora wiemy, że mieliście tak samo, bo społeczność to społeczność.
(Tekst: Michał Mrozek i Dawid Janczar. Zdjęcie okładkowe: Wojtek Rojek dla Audioriver)